Właściwie wydawać by się mogło, że w mijającym roku w polskiej polityce nic się nie zmieniło. Po wyborach parlamentarnych nadal rządzi koalicja Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym. Prezesem Prawa i Sprawiedliwości nadal pozostaje Jarosław Kaczyński. Niby wszystko po staremu.
Ale prawdziwe zmiany zaszły po lewej stronie sceny politycznej. Do Sejmu przebojem wdarła się partia Janusza Palikota, ex-kolegi partyjnego Tuska i Komorowskiego. Natomiast najgorszy wynik wyborczy w swojej długiej historii zanotowało SLD. Nieefektywna zabawa w politykę Grzegorza Napieralskiego (np. liderami list wyborczych do sejmu byli jego partyjni sprzymierzeńcy, a nie najbardziej popularni politycy partii), doprowadziła do kompromitacji partii i zmiany przewodniczącego. W ubiegłym tygodniu nowym-starym szefem SLD został Leszek Miller. Ale wątpliwym jest czy jego przywództwo przyniesie partii potrzebne odświeżenie. Przecież Miller już raz był szefem SLD i jak wiadomo, nie skończyło się to dobrze. Wygląda więc na to, że w SLD wciąż trwa walka o wpływy w partii, a nie o wpływ na politykę.
Z ich słabości bez skrupułów korzysta Janusz Palikot. Powoli wyławia pojedynczych działaczy SLD. Pokazuje też, że jego partia jest bardziej skuteczna od SLD. Jeszcze przed pierwszym posiedzeniem sejmu Ruch Palikota zaprezentował swój antyklerykalizm, wnioskując o usunięcie krzyża z sali sejmowej. To powinno cieszyć lewicowego wyborcę. No chyba, że pamięta on czasy gdy Palikot wydawał prawicowe pismo „Ozon”…